Półwysep Juminda. "Głaz-dom", bagna, latarnia morska i ślady wojny
. |
Przyleciałem na talliński lennujaam (lotnisko) po godzinie 18. Było jeszcze słoneczne popołudnie. J. zabrała mnie do swojego mieszkania niedaleko dworca autobusowego. Klasyczna chroszczowka - maleńka kuchnia, brak balkonu, przechodni salon. Chwilę potem przyjechał V. i zjedliśmy niewielką obiadokolację. Dzień chylił się ku końcowi, bo powoli zaczynało się ściemniać. Około dziesiątej wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w ciemny, estoński las w regionie mokradeł Kõrvemaa.
Telefon jeszcze dawał rady ze zdjęciami |
Przystawka podróżnicza w Kõrvemaa
To był dziwny dzień. Rano jeszcze jadłem śniadanie w Krakowie i dopakowywałem plecak, który brałem w 11-dniową podróż. Wieczorem znajdowałem się już jakieś 60 kilometrów na wschód od Tallinna w dzikiej głuszy, wędrując po drewnianych kładkach przez ogromne bagno.
V. wywiózł nas dokładnie na Kõnnu Suursoo. Przez sam środek bagna jest poprowadzona wąska, drewniana kładka o długości 3 kilometrów. Mniej więcej w połowie drogi znajduje się wieża widokowa. A na samym końcu jest też druga. Okolica jest bezludna. Do najbliższych jakichkolwiek zabudowań mamy w linii prostej jakieś dziesięć kilometrów. Pomiędzy jest tylko gęsty las i mokradła.
Czego możemy się spodziewać w środku nocy na estońskim bezludziu? Na pewno niedźwiedzia, bo tych w całym kraju jest niespełna 1000 (dla porównania w Polsce około 200). My żadnego nie zauważyliśmy i nie usłyszeliśmy, ale za to na wieży widokowej spotkaliśmy... Estończyka, który rozłożył sobie obóz i nocował na bagnie. Perseidów niestety nie dojrzeliśmy, bo Księżyc w pełni świecił tak mocno, że nie tylko zamazywał widok rozgwieżdżonego nieba, ale także robił nam za naturalny drogowskaz po kładkach.
Niepotrzebne były czołówki tamtej nocy |
Wróciliśmy do domu bardzo późno. Może była już druga w nocy, może później. Wyjazd do Estonii zaczął się jak u Hitchcocka - najpierw było trzęsienie ziemi, a potem napięcie rosło. Minęło wówczas ledwie kilka godzin mojego pobytu. Jeszcze nie zdążyłem przestawić się na język estoński i rosyjski, nie doszło jeszcze do mnie, że jestem w swoim upragnionym miejscu, w ogóle trwałem nieuświadomiony.
Wspominam o wyprawie na Kõnnu Suursoo, ponieważ okazało się, że kolejnego dnia (już w świetle dziennym) zostanę zabrany na wycieczkę w bardzo niedalekie rewiry - na półwysep Juminda znajdujący się na terenie znanego Parku Narodowego Lahemaa. Parukilometrowy nocny spacer był ledwie przystawką do kolejnych doznań, jakie czekały na mnie lada chwila.
Jedna trzecia ekipy z latarką w ręce |
Półwysep Juminda. Ślady II wojny światowej
Długi na 13 kilometrów, a szeroki na 6. Juminda to nie tylko nazwa półwyspu, ale także maleńkiej, zamieszkałej przez 35 osób wioski na samym północnym jego krańcu. Wybrzeże Estonii w tych okolicach jest wyjątkowo nieregularne. Jak spojrzymy na mapę, to dostrzeżemy poszarpaną linię brzegową z licznymi zatokami, wyspami i półwyspami. Juminda jest jednym z dwóch największych półwyspów, jakie znajdują się na terenie niesamowitego parku narodowego - Lahemaa Rahvuspark.
Dzień od rana zapowiadał się na bardzo słoneczny. Zabraliśmy się do samochodu V. i pojechaliśmy znowu na wschód od Tallinna - w podobne strony, gdzie byliśmy poprzedniej nocy. Było nas czworo - troje Rosjan i Polak. Na piątego dołączył również do nas pies. :-)
Z centrum stolicy do samego czubka półwyspu Juminda można dojechać samochodem w półtorej godziny. Dla wygodnych mieszkańców tego kraju jest to opcja idealna. W ogóle samochód (opcjonalnie rower) jest obiektywnie najlepszym środkiem transportu w Estonii, ponieważ pozwala dojechać w wiele miejsc. Ubogi rozkład autobusów i skromna siatka linii kolejowych jednak nie sprzyjają odkrywaniu mało znanych lokalizacji. Dzięki V. i jego samochodowi nie tylko byłem na prawie najbardziej wysuniętym na północ punkcie estońskiego państwa, ale również w innych magicznych miejscach Juminda.
Jest i piąty kompan naszej wędrowniczej grupki :) |
No więc jesteśmy. Na samym krańcu półwyspu poza niewielkim placem na piknik, parkingiem i czyjąś przyjemniutką letnią daczą nad morzem znajduje się pomnik upamiętniający ofiary jednej z największych morskich tragedii w historii.
. |
Żeby wszystko zrozumieć, musimy wrócić pamięcią do czasów II wojny światowej. Był sierpień 1941 roku. Niedaleko Juminda doszło wtedy do jednej z największych katastrof sowieckiej marynarki wojennej (pod sztandarem której też wchodziły od 1940 roku okupowane Estonia i Łotwa). Od paru dni trwała operacja ewakuacji sowieckich okrętów z Tallinna do Leningradu. W mniej niż połowie drogi stanęli im na drodze Niemcy z kolaborującymi Finami, którzy podłożyli im tyle min oraz wystrzelili tak ogromną ilość torped, że z 193 ewakuowanych okrętów aż 55 zatonęło.
Zdaniem historyka Mati Õuna zginęło wówczas prawie 25 tysięcy żołnierzy. Inne źródła mówią o "tylko" 15 tysiącach. Była to jedna z największych pojedynczych tragedii pod względem ilości ofiar, jaka kiedykolwiek miała miejsce w historii.
Będąc na Juminda, trudno sobie to wszystko obrazić, bo dzisiejszy krajobraz tego miejsca jest po prostu... sielski.
Juminda to najbardziej zachodni półwysep w Lahemaa |
. |
. |
. |
W bliskim sąsiedztwie pomnika znajduje się również latarnia morska, do której warto również się przespacerować i przekonać się, że "majaki" czasem wyglądają jak zwykły słup w środku lasu, który pomaga w nawigacji statkom, aniżeli ogromna, ceglasta wieża z balkonem widokowym i całym naręczem atrakcji dla turystów. Pomimo skromnego pierwszego wrażenia, jakie robi ta latarnia, jest to urocze miejsce w samym środku świerkowego lasu.
. |
Majakivi, czyli "głaz-dom"
Ruszyliśmy dalej. Kolejnym celem miało być prawdziwe bagno, wieża widokowa i trzeci największy... kamień w Estonii. Jako że połowa naszej grupy to były przedstawicielki płci pięknej, trzeba było również zaspokajać i ich potrzeby.
Kobiecą część ekipy zachwyciła mijana przez nas po drodze plaża w Kolga-Aabla. Zrobiliśmy sobie tutaj mały postój. Niemal całkowicie pusta, ogromna piaszczysta plaża zrobiła na nas wszystkich kolosalne wrażenie.
. |
. |
Po krótkiej inhalacji na plaży nic nas już nie zatrzymało w drodze do Majakivi. Aby w ogóle dojść do "głazu-domu" trzeba najpierw dojechać w okolice przystanku Virve. Środek lasu, ale jest przystanek autobusowy, z którego odjeżdża jeden-dwa autobusy dziennie i tylko w dni robocze. W tym miejscu zaczyna się szlak turystyczny, który wiedzie w głąb lasu. Tablice informacyjne oraz doskonałe oznakowanie ścieżki nie pozwolą nam się zgubić, ale za to my pozwolimy sobie na całkowite zanurzenie się w otaczającym środowisku i odpoczynek.
Wszechobecne tablice nie pozwolą nam się nigdzie zgubić |
. |
Majakivi to trzeci największy głaz narzutowy w Estonii. Znalazł się on tutaj dzięki lądolodowi ze Skandynawii, którzy przywlekł nie tylko ten jeden okaz, ale również setki tysięcy innych, które znajdziemy niemal wszędzie w tym kraju.
. |
. |
Obwód "głazu-domu" wynosi 40 metrów. Jest on wysoki na 7 metrów, a objętość jego wynosi 584 metry sześcienne. Ten kamień naprawdę wygląda jak dom, a ponadto na jego "dach" prowadzi drewniana drabinka. Ze szczytu głazu dostrzeżemy tylko sam las, ale perspektywa oglądania iglastego boru z wysokości kilku metrów jest zupełnie inna i zahipnotyzuje każdego.
Drewniane kładki ciągną się w lesie bardzo długo |
Nasz przewodnik zmierza w stronę mokradeł ;) |
Aabla raba. W końcu na bagnie!
Celem naszego spaceru był nie tylko ogromny głaz w środku lasu. Przecież w Estonii koniecznie trzeba wybrać się na jakieś bagno, a na półwyspie Juminda znajdują się dwa. Z Majakivi prosta droga, a raczej leśna ścieżka, prowadziła na Aabla raba.
Czytelnik na pewno zauważył, że na tym blogu już niejednokrotnie pojawiały się fotografie estońskich (ale też i łotewskich) mokradeł. Chociaż wszystkie wyglądają podobnie, to w każdym jest jakiś szczegół wyróżniający ich od pozostałych.
Widok przed siebie... |
...i za siebie. |
Aabla raba tym się różni od "topowych bagien", że nie ma na nim żadnych jeziorek. Tutejsze torfowisko (bo bagna to przecież torfowiska) powoli się osusza i zarasta. Oznaką tego są karłowate sosenki i niewielkie krzewy porastające centralną część bagna.
Ponadto od zachodniej strony granicą bagna jest dość stromy i wysoki wał morenowy, na szczycie którego wybudowano wieżę widokową. Myślę, że pejzaże ze szczytu mówią same za siebie.
Wieża na horyzoncie! |
Widok na północ, |
na wschód (ta cienka linia po środku to kładki, po których szliśmy) |
i na południowy wschód :) |
Półwysep Juminda to tylko naparstek z listy wszystkich ciekawych miejsc, jakie znajdziemy w Parku Narodowym Lahemaa. Najsłynniejsze bagno Viru (Viru raba) pominąłem celowo - nie tylko dlatego, że na nim nie byliśmy, ale również z powodu jego popularności. Co weekend setki mieszkańców Estonii prą tam jak szaleni, a warto przecież odkrywać nowe miejsca. Zakątki na Juminda zdecydowanie do takich należą.
Północ Estonii od samego początku przygody z tym krajem to był mój słaby punkt. Poza Tallinnem nigdy nie było okazji, aby cokolwiek więcej poznać i zgłębić. Tamta sobotnia wycieczka zaspokoiła mój głód. Ale wiadomo - tylko trochę. Bo za półwyspem Juminda mapa Estonii przecież się nie kończy :-)
Komentarze
Prześlij komentarz