Jeszcze nieoswojona Łotwa. Park Narodowy Gauja zimą

Drewnianych kładek nad Gaują nie brakuje

Jest ogromny. Z jednego jego krańca na drugi jest ponad 70 kilometrów. Mowa o największym parku narodowym w państwach bałtyckich, czyli o Gaujas nacionālais parks. Obejmuje on powierzchnię aż 917 km2. Będąc zimą w tym miejscu, można poczuć na własnej skórze, jak piękna, dzika, nieoswojona potrafi być łotewska przyroda. Okolice Siguldy, chociaż latem zazwyczaj są pełne turystów, chłodniejszą porą roku są kompletnie puste. 

Park Narodowy Gauja powołano 14 września 1973 roku. Przede wszystkim chroni on cenne przyrodniczo i kulturowo dorzecze rzeki Gauja, jednej z najdłuższych na Łotwie. Po ustąpieniu lądolodu nurt rzeki zaczął erodował w głąb ziemi, rzeźbiąc kręte, meandrujące koryto. W wielu miejscach napotkamy na tym obszarze na wysokie klify zbudowane z dewońskiego (czyli mającego około 370 mln lat) piaskowca. 

Na terenie parku znajduje się niewiele miejscowości - w większości są to senne wioski. Główne życie turystyczne toczy się przede wszystkim w Siguldzie i okolicy. Tutaj również ma swoją siedzibę dyrekcja parku. Kolejnymi wartymi odwiedzenia mieścinami są Ligatne (w tym już byłem w maju 2016) oraz Kieś / Cēsis (to nadal tylko znam z okien przejeżdżającego tam pociągu).

Sigulda, Turaida i Krimulda. Wielka trójka "Śródziemia"

Park Narodowy Gauja znajduje się na terenie Liwonii, jednej z czterech głównych historycznych krain Łotwy. Liwonia po łotewski to Vidzeme, co zaś dosłownie znaczy "śródziemie". Konotacji do tolkienowskiej rzeczywistości w dolnie Gauji znajdziemy co niemiara - leśne krainy i twierdze nad rzeką.

Wspomniane Sigulda, Turaida i Krimulda to trójka sąsiadujących ze sobą miejscowości w południowo-zachodnim rogu parku narodowego. Pierwsza, Sigulda, to 10-tysięczne miasto na lewym brzegu Gauji. Na skarpie nad rzeką znajdziemy ruiny starej, średniowiecznej warowni, jak i młodszy pałac zamkowy. Przekraczając rzekę dotrzemy do Krimuldy, w której również istnieje podobna para - ruiny starego zamku liwońskiego i nowy, tym razem pałac z początku XIX wieku (moje miejsce noclegowe podczas tegorocznej eskapady). Za Krimuldą znajduje się Turaida - wieś, nad którą góruje ceglany zamek z XIII wieku zbudowany przez biskupa Alberta, założyciela Rygi. 

Do Siguldy dojedziemy pociągiem... nawet w śnieżycy stulecia

Będąc w Siguldzie, tak naprawdę odwiedza się wszystkie warownie po kolei. Ale te okolice to nie tylko wielowiekowa historia zapisana w murach kilku warowni! Dla niektórych to najbardziej atrakcyjna krajobrazowo część parku narodowego. Właśnie w okolicy Siguldy Gauja tworzy najgłębszy wąwóz na terenie państw bałtyckich. Różnica terenu pomiędzy lustrem rzeki a szczytowymi partiami "gór" to... 85 metrów. Biorąc jednak po uwagę, że najwyższe wzniesienia w tych krajach niekiedy ledwo osiągają 300 m n.p.m., to jest naprawdę ogromna deniwelacja!

Raj dla wędrowców. Dolina Gauji na piechotę

To, co jest głównym argumentem przemawiającym za tym, aby jechać zimą w okolice Siguldy jest fakt, że na tym terenie znajduje się kilkadziesiąt kilometrów szlaków pieszych, którymi można wędrować dobre kilka dni. 

Na blisko 20-kilometrowym odcinku Gauji pomiędzy wsią Gauja i Turaidą jest oznakowane co najmniej 100 kilometrów ścieżek turystycznych. Podejrzewam, że jest to i tak niedoszacowana liczba.

Trekking po "łotewskich górach" wygląda jednak nieco inaczej niż w Beskidach czy Tatrach. Przede wszystkim większość szlaków nie jest oznaczona i musimy posługiwać się mapą podczas wędrówki. Na każdym skrzyżowaniu ścieżek, punkcie widokowym, altanie, miejscu postojowym znajduje się tablica z kierunkami, dokąd prowadzą szlaki. Informacje na tablicach podają tylko miejsce docelowe i odległość z metrach lub kilometrach. 

Chociaż niekiedy 150 metrów do miejsca docelowego może wydawać się spacerem na dwie minuty, to w rzeczywistości taki odcinek może oznaczać wychodzenie na wysokie wzgórze po stromych, oblodzonych i nieodśnieżonych (bo mowa o warunkach zimowych!) schodach. Warto zatem brać na zapas pewne założenia czasowe i znakomicie zaznajomić się z mapą. Mapy.cz dawały radę.

Trzy dni chodzenia - prawie 40 km w nogach

Konkretne trasy marszu planowałem dopiero na miejscu. Wiele zależało od pogody, a ta pod koniec stycznia była kapryśna. Pierwszego dnia trafiłem na końcówkę śnieżycy, podczas której dosypało kilkadziesiąt centymetrów śniegu, który z powodu temperatury szybko się topił. Drugiego dnia po bezchmurnej nocy temperatura z rana spadła do -8 i większość dnia była słonecznie i mroźnie. Tego samego dnia pod wieczór przyszła ogromna zamieć z zawieją, która straszyła okolicę jeszcze pół nocy. Trzeciego dnia warunki już były bezwietrzne, ale z powrotem temperatura przeskoczyła na plus, więc trzeba było brodzić w śniegowej ciapie a nie po miłym, skrzypiącym puchu.

Biel i czerń - barwy zimy pełnej śniegu

Dzień pierwszy

W obliczu takich warunków pierwszego dnia przemaszerowałem około 12 kilometrów. Głównie po stronie Siguldy. Po szybkim zapoznaniu (czy też przypomnieniu sobie) z centrum miasta, udałem się w stronę kościoła luterańskiego, kompleksu zamkowego, a następnie w stronę Paradīzes kalns - jednego z najbardziej popularnych punktów widokowych na dolinę Gauji i zamek w Turaidzie po przeciwnej stronie. Na spektakularne widoki tamtego dnia nie liczyłem. 

Na szlaku można było spotkać kamienie z runami
Drzewa znowu zaczęły być oprószane świeżą porcją śniegu
Takie tabliczki znajdują się na każdym rozwidleniu szlaków
Biało, bielej, coraz bielej...
Nie było aż tak źle! Widać dolinę Gauji

Następnie była jaskinia Kraukļu*, a potem Satezenes pilskalns, które jest starym grodziskiem, po którym pozostało tylko wypłaszczenie w terenie. 

* zabawna rzecz z tymi językami. Po łotewsku "ala" to jaskinia, po estońsku "ala" to obszar, przestrzeń, po polsku wiadomo ;-)

Z takimi schodami trzeba się mierzyć na każdym kroku. Czy jest to wygodne? Na pewno nie zimą
Jest i ala, yyy, znaczy się jaskinia

Dzień drugi

Drugi dzień był najmocniejszy w nogach. Zrobiłem wówczas ponad 21 kilometrów. Nie chcąc tracić dnia ruszyłem godzinę po wschodzie słońca i aż do 16.00, kiedy zaczynało się ściemniać, byłem na szlaku. Najpierw w kierunku południowym zgodnie z biegiem rzeki poszedłem w stronę mostu Kājnieku, aby z drugiego brzegu przyjrzeć się klifom Velnalas

Na początku wędrówki
Jesteśmy na wczasach, w tych łotewskich lasach ;)
Postój na widok
Mijany niewielki przysiółek Krimuldy. Kilka domów na środku polany otoczonej gęstym lasem
Jest i przeprawa przez rzekę!
Rzut oka na rzekę w jedną stronę...
...i w drugą stronę.
Dewon, dewon, dewon! czyli łotewska formacja Old Redu - osadów wydmowych

Następnym punktem był chyba najlepszy i nieco położony na uboczu (bo dość daleko od centrum Siguldy i jeszcze dalej od Turaidy) punkt widokowy o nazwie Ķeizarskats. Schodzenie po stromej skarpie, która była jednym wielkim lodem, odbywało się metodą "na kucaka" i "jakoś się toczymy od drzewa do drzewa". 

Teraz już wędruję lewym, południowym brzegiem rzeki
Po drodze było i torfowisko, przez które przerzucono drewnianą kładkę
Widok z Ķeizarskats zachwycił w niebiosa!

Tego samego dnia ubzdurałem sobie, że muszę zobaczyć z bliska tor bobslejowy - prawdziwy tor bobslejowy, na którym czasami trenują i Polacy, a niekiedy organizują sobie tutaj mistrzostwa Polski. Przemykając pewną skrytą ścieżką i podglądając przez ogrodzenie zjeżdżających na torze Łotyszy, wyszedłem na górę do miasta. 

Ta rura po środku to tor bobslejowy...
Dało się słyszeć, jak ktoś zjeżdżał nią na sankach. Głośno krzyczał przy tym ;-)

W drugiej połowie dnia poszedłem w stronę Turaidy. Wzdłuż głównej drogi prowadzi kilka równoległych szlaków. Jeden z nich prowadzi na najbardziej popularnej jaskini na terenie parku, czyli Gūtmaņa ala. Wchodząc do jej środka poczujemy się jak we wnętrzach ogromnej hali jakiejś skalnej świątyni. Wszystkie jaskinie w dolinie Gauji powstały przez wymywanie materiału skalnego. Miejscowe piaskowce dewońskie są bogate w związki żelaza, dzięki czemu wiele wypływających z jaskiń strumieni ma intensywną, rdzawą barwę. To nie zanieczyszczenie, to sama natura.

W stronę Turaidy leśna wędrówka bardziej zamienia się w parkowe spacerowanie
Gdzie strumyk płynie z wolna... (wybaczcie mi to umuzykalnienie;))
Tak wygląda najdostojniejsza "ala" w okolicy
Ze środka robi jeszcze większe wrażenie
Gdzieś na kolejnych schodach w stronę Turaidy...

Sam zamek w Turaidzie to ledwie początek listy ciekawych miejsc w tej miejscowości. Całe wzgórze zamkowe ma charakter skansenu lub, jak nazywają to Łotysze, Turaida muzejrezervāts. Poza średniowieczną warownią zobaczymy m.in. drewniany kościół ewangelicki, który jest tak piękny, że nawet można w nim się modlić godzinami, nawet gdyby pastor miał przynudzać na kazaniu.

Po wejściu do muzeum od razu idę do zamku
Oto i on.
Ten widok z wieży zna każdy Łotysz i każdy turysta - najbardziej pocztówkowy krajobraz znad Gauji
Cała dolina przykryta śniegiem wygląda magicznie
Wspomniany uroczy kościółek luterański
Dostojnie wybija się ta wieża z każdego punktu w Turaidzie

Drogę powrotną z Turaidy na nocleg do pałacu w Krimuldzie pokonałem idąc "górnym szlakiem" prowadzącym nad doliną Gauji.

Kto widzi zamek w Turaidzie?
A oto przed Wami pałac w Krimuldzie - tutaj mieszkałem, nie, nie żartuję

Dzień trzeci

Trzeciego dnia z uwagi na wszechobecną wodę na każdym kroku postanowiłem na krótki spacer krajoznawczy po wiosce, w której mieszkałem oraz na niewielką rundkę w okolicach trasy kolejki linowej łączącej Siguldę z Krimuldą. 

Niech te widoki Wam się nie znudzą ;)
Rozwidlenie kładek pod wzgórzem zamkowym w Krimuldzie

Otóż, mili państwo, jesteśmy już bliżej końca niż początku tej opowieści, a jeszcze nie wspomniałem o jednej z czołowych atrakcji całej doliny - to klimatyczna, żółta kolejka wagonikowa nad Gaują. Latem, a i owszem, kursuje ona regularnie. Zimą (zwłaszcza, kiedy czasy trochę inne) praktycznie stoi w miejscu - chociaż informacje na budynkach stacyjnych i w Internecie twierdzą co innego.

Łącznie przez trzy dni spędzone w lesie, na uboczu miasta, z dala od skupisk ludzi przeszedłem niecałe 40 kilometrów. Jak doliczę jeszcze dwa porządne spacery po Rydze, to liczba na pewno byłaby większa. W Gauji jednak nie chodzi o te kilometry, tak przeze mnie tutaj wyliczane. One są tylko nieco bardziej konkretną parafrazą słów "dużo, daleko, długo". Nie używam żadnych aplikacji mierzących kroki, a pokonane dystanse liczyłem dopiero po danym dniu za pomocą Mapy.cz. 


Nie był to pierwszy taki wyjazd w poszukiwaniu zimy za granicami Polski. Tak naprawdę już siódmy. Pierwszy był w styczniu 2016 do Finlandii na 3 dni. Ekspresowym tempem objechałem z Szymonem i Piotrkiem trójkę miast - Turku, Kuopio i Helsinki. Pierwszy raz poczułem świadomie na skórze -30 stopni i wiem, jak zamarza broda na takim mrozie.

Rok później także w styczniu znowu na celowniku pojawiła się Finlandia. Tym razem podczas tygodniowej eskapady w tym samym składzie odwiedziliśmy Świętego Mikołaja w Rovaniemy, zobaczyliśmy zorze polarną i trochę jako takiej Laponii (tylko trochę).

Luty 2018 stał pod znakiem Estonii. Jadąc sentymentalnie ledwie pół roku do zakończenia swojego wolontariatu, nie wiedziałem, że mentalnie odetnę swoją pępowinę i zrozumiem, że mój czas jako "rezydenta Estonii" dobiegł końca. I basta.

Czwarty wyjazd był znowu do Finlandii. Początkiem lutego 2019 odwiedziłem z K. Turku i Tampere. Zasypało nas niemożebnie, ale spaceru po najwyższym ozie w Europie odmówić sobie nie odmówiliśmy.

Następnie był jakiś wyłom. Pod koniec stycznia 2020 roku udałem się na południe do Bratysławy, zahaczając na chwilę w Małe Karpaty. Zmrożona mgła, resztki śniegu i zero widoczności. Za to wówczas było nas wymorzone trio z czasów wolontariackich: Polak, Czeszka i Argentyńczyk.

Ostatniej zimy wyłom z zasady zrobił się jeszcze większy, ponieważ zimy musiałem szukać w Polsce. I nieco jej znalazłem w Szczecinie i okolicach. Dzięki zaproszeniu A. i D. zobaczyłem na własne oczy kraniec polskiej mapy na północnym zachodzie, czyli... Nowe Warpno.

W tym roku bardzo chciałem wrócić do kierunku północnego. Przez wzgląd na sytuację z covidem chciałem pojechać zupełnie sam, w miejsce odludne i wreszcie gdzieś dalej na Łotwie, niż znowu do Rygi. Zrobiłem to i jak widać, Łotwa odwdzięczyła się za ten trud pięknymi wspomnieniami, które pozostaną na długi czas.

Pozdrawia z Ķeizarskats autor

Komentarze

  1. Jak patrzy się na takie zdjęcia, to człowiek natychmiast chce się pakować i wyruszać w podróż :) Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Aj jaj.. Narobiłeś mi smaka, muszę Aneczce pokazać i dopisujemy do listy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się. Będziecie zadowoleni z wizyty, na pewno! :)

      Usuń
  3. Hej! Czy po łotewsku „ziemia” brzmi podobnie jak po polsku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Łukasz,
      zgadza się. Zeme - ziemia. Łotewski należy do grupy języków bałtyckich, a te mają sporo wspólnego słownictwa ze słowiańskimi. Przez tysiącami lat wszystkie należały do jednej grupy bałto-słowiańskiej. :)

      Usuń

Prześlij komentarz