Koniec łotewskiego świata, czyli przylądek Kolka w Parku Narodowym Slīteres
Widok na burzliwe wody Zatoki Ryskiej nieopodal przylądka Kolka |
Spoglądając na mapę Łotwy, nie trzeba być wielkim znawcą geografii, by stwierdzić, że linia brzegowa tego kraju jest potwornie nudna. Tylko jeden punkt wyróżnia się na mapie - przylądek Kolka. Miejsce, gdzie spotykają się wody otwartego Bałtyku i Zatoki Ryskiej. Istny lądowy szpikulec wbijający się w morską toń. Kiedy przybliżymy mapę, okaże się ponadto, że okolice przylądka są niemal bezludne, pełne lasów i torfowisk, a sporą część tego regionu zajmuje park narodowy. Brzmi jak idealny cel na wycieczkę? Ależ oczywiście, jeszcze jak! Zwłaszcza jeśli ma się na podorędziu samochód osobowy.
Eksploracja przyrodniczych cudów Łotwy bywa czasami wyzwaniem, kiedy chcemy korzystać wyłącznie ze środków transportu publicznego. Kolej nie dociera wszędzie, a połączenia autobusowe do mniej zaludnionych części kraju bywają sporadyczne. Wówczas zbawieniem okazuje się własne auto, a takim dysponowaliśmy z moim kompanem podczas letniego workation (ang. work + vacation) w 2024 roku. Była to doskonała okazja, by zdobyć przylądek Kolka, a przy okazji zobaczyć wiele ciekawych miejsc po drodze z Rygi na sam czubek szpikulca.
Wyprawa trwała jeden dzień, ale zdaje się, jakby to był co najmniej tydzień. Wyruszyliśmy wcześnie z rana. Wszak przed nami było prawie 350 kilometrów do przejechania w obie strony. Najpierw obraliśmy marszrutę wzdłuż nadmorskiej szosy P131. Pierwszy punkt postojowy znajdował się jeszcze daleko przed Kolką - na wysokości wioski Bērzciems. W tamtych okolicach rozpościera się niezwykłe jezioro Engures, gdzie mieliśmy szansę wejść w konfrontację z bykiem...
Jezioro Engures to olbrzymia, dawna nadmorska laguna |
Engures ezers. "There is a bull and he controls..."
Wspomniane jezioro jest trzecim co do wielkości słodkowodnym zbiornikiem na Łotwie i rozciąga się równolegle do linii brzegowej na dystansie kilkunastu kilometrów. Stanowi ono dawną zatokę morską sprzed tysięcy lat, kiedy to po ostatnim zlodowaceniu w epoce plejstocenu Morze Bałtyckie przechodziło kilka faz rozwoju, a podczas jednej z nich zajmowało o wiele większą powierzchnię niż dzisiaj. Obecnie Engures ezers można podziwiać, wędrując po "storczykowym szlaku" (łot. Orhideju taka). Jest to długa na 3,5 kilometra ścieżka wzdłuż brzegów zbiornika i obok budynków użytkowanych przez naukowców z łotewskich uczelni. Jezioro jest znakomitym miejscem do obserwacji ptaków, jak również prowadzona jest tutaj eksperymentalna hodowla koni i bydła, w związku z czym przez większość trasy będziemy iść obok płotu odgradzającego akwen od lasu.
Wieża obserwacyjna za furtką |
Owa hodowla obejmuje spory obszar przybrzeżnej strefy akwenu. Na końcu szlaku znajduje się mała furtka, która umożliwia wejście na jej teren. Zachęca do przejścia przez nią sympatyczna wieża obserwacyjna zlokalizowana kilkaset metrów dalej. W momencie, gdy przybyliśmy na miejsce, okolice wieży "okupowało" stado krów i koni. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie Pan Byk pilnujący swoich koleżanek. Zwierzę nie było przyjaźnie nastawione do obcych. Z każdym krokiem robionym przez M. w stronę wieży, ono robiło krok w stronę M. Będąc świadomi sytuacji, wycofaliśmy się spokojnie za furtkę.
Byk pilnował, by nikt do wieży (lub jego krów) się nie zbliżał |
Tam już czekała para Łotyszy, która zastanawiała się, czy wejść na teren hodowli. Pani zagadała do mnie po łotewsku, ja odpowiedziałem lakonicznym angielskim: "there is a bull and he controls", pokazując na głowie rogi. Chyba wyglądało to dziwnie, bo mina Łotyszy była mieszanką krindżu, zdziwienia i rozbawienia. Tak czy owak, Engures ezers potem już oglądaliśmy zza płotu hodowli. Pozostali ludzie na szlaku również. Co ciekawe, kilka tygodni później jedna znajoma była w tym samym miejscu i nie zastała stada krów z groźnym bykiem. Zatem każe mi to sądzić, że nie zawsze sytuacja wygląda tak, jak my tego doświadczyliśmy.
Rzeka, co przecina wydmę w pół
Spotkanie z miejscową fauną mieliśmy już za sobą. Pojechaliśmy dalej. Kolejnym punktem na trasie było Pūrciems i przełom rzeki Pilsupe. Znaleźliśmy się prawie na granicy Wybrzeża Liwów - krainy kulturowo-historycznej zamieszkanej przez ugrofiński naród będący ludnością rdzenną tych terenów i posługujący się językiem podobnym do estońskiego i fińskiego. Dzisiaj społeczność ta liczy ledwie kilkaset osób, a większość z nich zamieszkuje 12 wsi na wybrzeżu Bałtyku w pobliżu przylądka Kolka. Sygnałem, że wjechaliśmy na teren Wybrzeża Liwów są dzisiaj chociażby dwujęzyczne tablice miejscowości. Dla przykładu: niedaleko od Pūrciems jest wioska Ģipka, która po liwońsku nazywa się Gipk. Przy wjeździe zobaczymy tablicę z nazwą wsi w obu językach.
Przełom rzeki Pilsupe |
Tamtego dnia jednak nieco bardziej byliśmy skupieni na atrakcjach przyrodniczych, chociaż akcenty liwskie subtelnie umilały podróż. Przystanek nad rzeką Pilsupe należał do stosunkowo krótkich. Wytyczony tutaj szlak liczy jedynie kilometr długości, ale jest bardzo ciekawie poprowadzony! Pozwala on nam zobaczyć w tym miejscu głęboko wcięty w osady wydmowe przełom rzeczny. Nadmorskie wzgórza wzdłuż Zatoki Ryskiej skutecznie blokują trasę wielu rzek - Pilsupe się udało przedrzeć przez barierę orograficzną i jest dzisiaj głównym ciekiem odprowadzającym wody w tym regionie. Czyni to w spektakularny sposób, rzeźbiąc krętą dolinkę w pokładach piasku.
Aż dziw bierze, że znajdujemy się mniej niż kilometr od otwartego morza |
Podczas wędrowania nad rzeką trzeba bardzo uważać. Krawędzie nadrzecznych klifów wciąż się przesuwają, erozja rzeczna nadal trwa. Podczas waszej wizyty szlak może być zamknięty z powodu zniszczonych schodów i kładek. Miejsce z pozoru wygląda na niewinne, ale nikomu nie życzę zsunięcia się po olbrzymiej, piaszczystej skarpie.
Przylądek Kolka i Park Narodowy Slīteres
Już prawie dochodziło południe, najwyższa pora dojechać do Kolki. Pod tą nazwą kryje się nie tylko przylądek, ale również największa i najludniejsza wieś na Wybrzeżu Liwów. Jeśli potrzebowalibyście skoczyć do sklepu, to jest to dobre miejsce. Potem przez długie kilometry będzie tylko pusta droga i las. Kolka znajduje się na terenie Parku Narodowego Slīteres. Jest to jeden z czterech takich obszarów chronionych na Łotwie i zarazem najmniejszy. Liczy 164 kilometry kwadratowe powierzchni. Podstawą ochrony jest tutaj unikatowy krajobraz nadmorski. Nie chodzi tylko o sosnowe bory i torfowiska wysokie, ale również o to, że Slīteres jest gigantyczną, płaską krainą, która jeszcze kilka tysięcy lat temu była zalana wodą. Granica lądu występowała 10 kilometrów od dzisiejszej linii brzegowej - śladem po tym okresie jest gigantyczna skarpa Zilie kalni wysoka na 40 metrów, która stanowiła klifowy brzeg Bałtyckiego Jeziora Lodowego na przełomie epok plejstocenu i holocenu.
Pierwsze spotkanie z morzem tamtego dnia |
Na przylądku Kolka - jego kraniec za moimi plecami, z prawej otwarty Bałtyk, z lewej Zatoka Ryska |
Wielu ludzi chce sobie zrobić zdjęcie na słynnym szpikulcu i ja się temu nie dziwię. Miejsce jest urzekające. Obserwowanie mieszania się wód z otwartego Bałtyku i Zatoki Ryskiej, przyglądanie się temu, jak nadbudowywany jest brzeg, nasłuchiwanie szumu fal rozbijających się o kamienie narzutowe, oddychanie świeżym, nasyconym jodem powietrzem. Rozkosz dla zmysłów. Żeby przedłużyć ten zachwyt, udaliśmy się na dalszą wędrówkę. W okolicach przylądka wytyczono krótki szlak przez suchy las sosnowy. Po drodze mija się wieżę widokową, ze szczytu której dostrzeżemy morze... drzew po horyzont.
Sosnowy, nadmorski bór |
Po krótkiej przerwie na płatnym parkingu (gdzie skorzystać można z WC, zjeść coś w małej restauracyjce i wypić kawę z automatu), pojechaliśmy dalej. A dokąd? A po co? Przecież przylądek zobaczony, jakieś atrakcje po drodze już były, w dodatku pogoda nie zapowiadała się na coraz lepszą. Na radarach nadciągała chmura z deszczem. Czas przecież było wracać do domu! Może i tak, ale fajnie zrobić to drogą okrężną. Gros odwiedzających Park Narodowy Slīteres ogranicza się tylko do samej Kolki, ale przecież Wybrzeże Liwów to 12 wiosek. Pojechaliśmy do kolejnej z nich - Mazirbe, która po liwsku nazywa się Ire.
Mazirbe, wydmowe góry i deszczowa część dnia
Dobrze się przyjrzyjcie mapie. Odcinek z Kolki do Mazirbe wynosi 20 kilometrów. I jest to trasa wiodąca przez sam las, bez zabudowań, bez śladów cywilizacji, kawałek asfaltu, najwyżej sporadyczne przystanki pośrodku niczego. Przejazd tym kawałkiem był jakąś teleportacją na inną planetę. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się, że w krajobrazie ciągle występuje jakiś "element ludzki", a tutaj było tylko "nic". Wioski Liwów znajdują się poza głównymi arteriami. Mazirbe również. Jest to druga największa miejscowość w parku narodowym z kościołem, domem kultury, barem i wyjściem na plażę.
Jedne z nielicznych tradycyjnych zabudowań w Mazirbe |
Samochód zostawiliśmy w centrum, skąd nad morze było kilkaset metrów. Na mapie zaciekawił nas jeden punkt - cmentarzysko łodzi. W terenie oznaczono to miejsce tablicą informacyjną i poprowadzono do niego wąską ścieżkę. W Internecie próżno szukać o tym czegoś więcej. Z wyczytanych w terenie akapitów dowiedzieliśmy się, że pozostawione tu w lesie łodzie należały kiedyś do Liwów. Niestety kolektywizacja rolnictwa za czasów ZSRR zakazała Liwom tradycyjnego rybołówstwa. Drewniane łodzie porzucono w jednym konkretnym miejscu w lesie. Ostało się ich kilka i stanowią pamiątkę po tym, że Liwowie byli prawdziwymi ludźmi morza.
Idziesz przez las, a tu takie coś... |
Parę kroków dalej kolejne |
Przedziwne doznanie |
A jak było na plaży w Mazirbe? Pusto. Na usta cisnęło się pytanie, czy ktoś w ogóle w tej wiosce mieszka. Odgłosy z wiejskiego baru i kilka zaparkowanych samochodów w centrum wskazywały na jakieś szczątkowe ślady życia. Niemniej dla człowieka z przeludnionej Galicji było to tak odosobniające doświadczenie, że porównywalne tylko z wylądowaniem w środku Sahary lub Syberii.
Pustość, dzika pustość |
Dalej na naszej drodze czyhał szlak przyrodniczy na jeziorze Piotrowym (łot. Pēterezera dabas taka). Deszcz wtedy już rozpadał się na dobre, mieliśmy głównie chodzić po lesie. Zaplanowany szlak miał długość 3 kilometrów. Nie sprawdziłem jednak, że różnica przewyższeń będzie znaczna. Finalnie krótka rundka przez las i obok zarastającego jeziora miała trwać chwilę. W związku z tym, że na trasie pokonać trzeba było kilka męczących i stromych podejść na wysokie wzgórza wydmowe, spacer mocno się przedłużył. Do tego jeszcze padało, było ślisko, w lesie panowała złowroga atmosfera, kolejne wzniesienia irytowały coraz bardziej.
Masa podejść na wydmowe wzgórza. Czasem po piasku, czasem po mokrych schodach |
Aż wreszcie doszliśmy nad samo jeziorko. Krótki odcinek po drewnianych kładkach, w kompletnej ciszy, na łonie dzikie przyrody całkowicie mną owładnął. Aż ni z gruszki, ni z pietruszki odrzekłem na głos: "nie no, pier****, za takie doświadczenia trzeba zapłacić każde pieniądze, nie można na takich rzeczach oszczędzać!!!". Znakomicie te słowa kontrowały moją chęć do częstego samoograniczania się w podróży, żeby "nie wydać za dużo, nie zobaczyć za dużo, nie zrobić za dużo, zwiedzić tak trochę i nie bardzo." Do tej chwili czuję, że ot zwykłe bagienko na skrawku łotewskiej ziemi wywołało we mnie jakieś katharsis. Dość jednak o psychologii, wróćmy do wycieczki.
Miejsce katharsis |
Przed nami była droga powrotna do Rygi. Tak, wciąż trwa ten sam dzień, a my mamy za sobą spotkanie z bykiem, oglądanie dziury w wydmie, przylądka Kolka, pustej plaży, wraków łodzi w lesie i irytację z powodu zmęczenia spowodowanego niespodziewanymi wydmami na trasie. Żeby te morale wzrosły, przyszedł czas na kawę! A tę jednak w tak odludnym regionie Łotwy nie tak łatwo dostać. Niespełna 20 kilometrów od jeziora Piotrowego była sporych rozmiarów wieś Dundaga. W centrum był otwarty sklep, a przy nim automat z kawą, a z zabytków... ogromny XIII-wieczny zamek.
Wejście na dziedziniec zamku w Dundadze |
Historia obiektu jest podobna do wielu innych na Łotwie. Przez długi czas stanowił formę magazynu dla towarów transportowanych w stronę Rygi. Wiele razy zmieniał właścicieli, a głównie byli nimi niemieccy baronowie. Od 1920 roku zamek jest własnością gminy i znajdują się w nim dzisiaj siedziby różnych organizacji społecznych. Budowla usytuowana jest nad rzeką. Po drugiej stronie rozpościera się sporych rozmiarów park zamkowy. Przy lepszej aurze pogodowej może tu być naprawdę miło - późnym popołudniem, w strugach deszczu i przy opustoszałych ulicach było trochę mniej.
Hop, hop. Jest tu kto? |
Tu też ani żywej duszy |
A ja wciąż i wciąż o tym deszczu. Nie przesadzam może? Uwierzcie, ale nie. Potężna ulewa dosłownie jechała razem z nami. Momentami opady były tak silne, że trzeba było zatrzymać się pod dachem stacji benzynowej w okolicach Tukums, a potem jeszcze raz na wysokości Jurmali. Ulicami dosłownie płynęły rzeki wody. Po jakimś czasie jednak ukazała się na horyzoncie tęcza, która zwiastowała rychły koniec tej pogodowej farsy. Pewno bez tych ulew tamten dzień nie miałby tyle magii w sobie, ile miał.
Tęcza w okolicach Jurmali |
Przylądek Kolka w rezultacie okazał się dla mnie taką przynętą założoną na wędkę Liwów, która przyciąga wielu śmiałków. Jak już się połknie ten haczyk, to łotewski (a w zasadzie to liwski) koniec świata zostanie w nas na stałe i nie zapomnimy o nim jeszcze przez długi czas. Przy tworzeniu tego tekstu odkrywałem na mapie kolejne i kolejne atrakcje w Parku Narodowym Slīteres. Już mnie kusi, by je zobaczyć na żywo. Nie mam już wymówek, to działa jak narkotyk, pewno kiedyś tam wrócę.
Komentarze
Prześlij komentarz